“Dwie strony Everestu” w Rzeczpospolitej. Pełen tekst

Everest, 2 V 2013, fot. Trialsanderrors, via Wikipedia Commons

Ukazał się mój artykuł “Dwie strony Everestu”. Opublikowała go Rzeczpospolita w weekendowym dodatku Plus Minus z 23 sierpnia (http://www.rp.pl/artykul/1040985-Dwie-strony-Everestu.html). Czytam Rzepę od wielu lat, tyle razy chciałem coś napisać o prawie konstytucyjnym czy europejskim, nigdy nie sądziłem, że zadebiutuję jako “himalaista”…

 

W druku ukazał się nie cały tekst, ale redakcyjny skrót mojego artykułu, także celne, zabawne i ironiczne komentarze i śródtytuły nie pochodzą ode mnie. Zastanawiam się, czy takie publikacje, których wiele ukazało się na świecie w ostatnich miesiącach pomogą jeśli nie wyeliminować, to choćby ograniczyć, jeśli nie wszystkie, to przynajmniej niektóre z  praktyk rzucających cień na Everest, Himalaje, a pewnie i góry wysokie wogóle.

 

Pełen tj. nieskrócony tekst artykułu zamieszczam poniżej.

 

 
 
 
 

Dwie strony Everestu

 

W ostatnim roku uczestniczyłem w dwóch wyprawach na Everest. Wiosną 2012 r. wspinałem się od strony tybetańskiej granią północno-wschodnią. Powodem przerwania ataku szczytowego na wysokości ok. 7.700 m było załamanie pogody. Wiosną 2013 r. wchodziłem na Everest od strony nepalskiej granią południowo-wschodnią. Tym razem dotarłem do ok. 8.300 m. Przerwanie ataku szczytowego związane było z awarią maski tlenowej. O obu ekspedycjach pisałem na bieżąco na blogach na mojej stronie www.7szczytow.pl oraz na Facebooku. Dostarczyły mi one wielu pozytywnych, wręcz niezapomnianych przeżyć. Niemniej to tylko część moich doświadczeń z Dachu Świata. Nie jest to także cała prawda o powodach niepowodzenia obu wypraw. Choć bezpośrednie przyczyny były takie jak relacjonowałem, były też inne powody.

 

Przemoc

 

Spektakularna historia alpinistów Szwajcara Uelego Stecka oraz Włocha Simone Moro, którzy zostali zaatakowani przez grupę stu Szerpów, odbiła się szerokim echem na świecie i wznowiła dyskusje o stanie himalaizmu i etyce w górach. Postanowiłem podzielić się własnymi doświadczeniami i obserwacjami, z rzadka będą one uzupełnione informacjami, które uzyskałem od innych osób. Skupię się na trzech zagadnieniach: przemocy, praktykach agencji wspinaczkowych, ratowaniu życia.

 

Zdjęcia Szerpów atakujących podobóz Uelego Stecka i Simone Moro obiegły świat. Będąc w bazie pod Everestem nie miałem dostępu do telewizji toteż zdarzenia te znałem tylko z pośredniej relacji wspinaczy, którzy o niej słyszeli bądź rzadziej osobiście widzieli. O sprawie kilkakrotnie rozmawiałem z innymi alpinistami. Charakterystyczna była wypowiedź lidera mojej wyprawy: „Zapewne nie jest prawdą, że Szerpowie obrzucili kamieniami namioty Stecka i Moro. Ueli Steck to zresztą kawał gnojka (ang. asshole). Ma wiele znajomości na świecie. Zadzwonił do zaprzyjaźnionych dziennikarzy a Ci sprzedali światu jego wersję wydarzeń.” Wydawało mi się mało prawdopodobne, aby historia została zupełnie zmyślona, bo rozmawiali o niej wszyscy w bazie pod Everestem, ale dopiero gdy wróciłem do Katmandu na własne oczy zobaczyłem w telewizji Al Jazeera, że to rzeczywiście się wydarzyło. Niezależnie od tego czy Steck i Moro w jakiś sposób sprowokowali sytuację i niezależnie od tego czy ktoś jest gnojkiem czy nie, nie powinniśmy w żadnym przypadku pozwalać na dokonywanie samosądów i agresję ze strony Szerpów. Jedną z przyczyn mojej pryncypialności są wcześniejsze doświadczenia. Kilka lat temu spotkałem się z podobnym zachowaniem ze strony grupy polskich wspinaczy na Aconcagule.

 

Kilka dni po ataku na Stecka i Moro 3 maja ok. godz. 9.00 rano przyszedł do mojego namiotu Tashi Sherpa, Sirdar (tj. kierownik grupy Szerpów) Rolwaling Excursion – agencji wspinaczkowej, z którą przyjechałem na Everest. W czasie rozmowy zwróciłem mu uwagę na niewywiązywanie się przez jego firmę z umowy. Wtedy zaczął on grozić, że zabije mnie na Evereście. Scysję obserwowało kilku uczestników wyprawy, którzy jednak nie zareagowali. Następnego dnia przedstawiłem całą historię liderowi wyprawy Chrisopherowi Klinke oraz większości uczestników wyprawy. Byliśmy już w miejscowości Pangboche (3.950 m), gdzie odpoczywaliśmy przed atakiem szczytowym. Lider obiecał zająć się sprawą. Później poinformował mnie, że rozmawiał z Tashim, który ma mnie przeprosić. Jednocześnie wskazał, że jestem współwinny całemu incydentowi. Jego zdaniem, nie mam prawa powoływać się na umowę i to on będzie decydować, które jej elementy będą realizowane, a które nie. Przez dalszą część wyprawy utrzymywała się między mną a wspomnianym Sirdarem oraz liderem ekspedycji napięta atmosfera. Dalsze zachowania Sirdara oraz niektóre zachowania podległych mu Szerpów traktowałem jako próby zastraszenia. Tuż przed atakiem szczytowym napięcie było na tyle duże, że wieczorem 17 maja poprosiłem dwóch niewspinających się członków wyprawy Susannah Polak i Jacoba Gomeza (naukowców badających organizację wypraw na Everest) o poinformowanie policji oraz polskiego konsulatu o groźbach na wypadek, gdybym uległ jakiemuś wypadkowi w czasie ataku szczytowego. Przyczyny agresji Tashiego oraz przebieg ataku szczytowego, w tym zachowania pozostające w relacji do opisanych gróźb, przedstawię w kolejnej części tej relacji. Tu dodam tylko, że po powrocie do Katmandu zgłosiłem sprawę na policję oraz w Ministerstwie Turystyki.

 

Krótko napiszę o dwóch innych przykładach przemocy ze strony Szerpów, o których ostatnio się dowiedziałem. Według relacji Piotra Tomali, jednego z uczestników polskiej narodowej wyprawy na Dhaulagiri wiosną 2013 r., kucharz jednej z wypraw, niezadowolony z prób wezwania helikoptera ratunkowego z pominięciem jego agencji, wziął spory kamień i cisnął w jednego z niemieckich alpinistów. Przy próbie rzucenia drugim kamieniem został obezwładniony. Z braku czasu sprawa nie została jednak zgłoszona na policję. O wzroście agresji w Himalajach opowiadał mi także znany słowacki himalaista Peter Hamor. Według niego od kilku lat rośnie liczba takich incydentów. Dotyczy to na przykład tragarzy, którzy w ostatnich latach zaczęli wyrażać swoje niezadowolenie rzucaniem kamieniami w turystów robiących im fotografie.

 

Każde z opisanych wydarzeń miało innych charakter. Według niektórych historia Stecka i Moro jest przykładem narastającego konfliktu między himalaizmem sportowym a himalaizmem skomercjalizowanym, który jest ekonomiczną podstawą egzystencji Szerpów. W moim przypadku jest jednak inaczej, ponieważ agresja pojawiła się ze strony człowieka, którego podstawowym zadaniem było dbanie o bezpieczeństwo uczestników wyprawy i którego firmie zapłaciłem wiele tysięcy dolarów. Także przyczyny używania przemocy przez tragarzy rzucających kamieniami w turystów nie mają chyba żadnych podstaw w jakimś bezpośrednim konflikcie interesów.

 

Praktyki agencji wspinaczkowych

 

Wspinaczka na ośmiotysięczniki, w szczególności na Everest, jest praktycznie niemożliwa bez wsparcia agencji wspinaczkowych. W 2012 r. korzystałem z usług firmy World Records Expedition and Trek (http://worldrecordsexpedition.com). Została ona polecona przez mojego szwajcarskiego partnera Ursa Bernarda, który korzystał już z usług tej agencji rok wcześniej. Jednym z właścicieli i  jej prezesem jest Lhakpa Gelu Sherpa, 14-krotny zdobywca Everestu, a w przeszłości najszybszy wspinacz na Evereście.

 

Na początku marca 2012 r. zapłaciłem tej agencji 22.200 USD. Okazało się jednak, że firma z braku większej liczby klientów nie zdecydowała się zorganizować własnej wyprawy i bez informowania mnie o tym sprzedała nas innej firmie wspinaczkowej „Monterosa Treks and Expedition” (www.monterosa-nepal.com). Nazwę tej agencji poznałem dopiero 12 kwietnia na granicy nepalsko-chińskiej. Później dowiedziałem się, że praktyka taka jest w Nepalu zakazana, a sama firma Monterosa działa przynajmniej częściowo nielegalnie. W niemieckiej ambasadzie w Katmandu, którą informowałem o szczegółach śmierci niemieckiego wspinacza Ralfa Arnolda, który także zaufał tej agencji, dowiedziałem się, że Monterosa od wielu lat ma fatalną reputację. Z World Records zostało ustalone, że w skład naszego zespołu wchodzi mój szwajcarski partner i ja, a także dwóch imiennie określonych Szerpów Ang Pasang oraz Pasang Karma. W przypadku gdyby jeden z nas z jakichkolwiek powodów musiał się wycofać, obaj Szerpowie mieli pozostać z drugą osobą. Następnego dnia po przekroczeniu granicy z Chinami wieczorem 13 kwietnia 2012 r., mój partner miał pechowy wypadek i 15 kwietnia był zmuszony wrócić do Nepalu. Agencja bez informowania mnie o tym nakazała jednemu z Szerpów Pasangowi Karmie natychmiastowy powrót do domu. Moje próby interweniowania w tej sprawie okazały się bezskuteczne. Co ciekawe 17 kwietnia drugi z Szerpów Ang Pasang nie pytany z rozbrajającą szczerością wyznał mi, że rok wcześniej w 2011 r. na wysokości 6000 m złapała go choroba wysokościowa i musiał być ewakuowany helikopterem do szpitala w Katmandu. W certyfikacie, który otrzymałem przed wyprawą i który poświadczał doświadczenie i dobry stan zdrowia Ang Pasanga, nie było naturalnie informacji o wcześniejszych kłopotach. Trzeba dodać, że ponad jedna trzecia kosztów ekspedycji to pozwolenie na wspinaczkę (3000 USD) i honorarium Szerpy (5000 USD). Piszę o tym, ponieważ w czasie naszej wyprawy Ang Pasang ponownie złapał chorobę wysokościową na wysokości 6.400 m. Oznaczało to przerwanie aklimatyzacji i utratę ponad tygodnia, co miało znaczenie dla dalszego przebiegu wspinaczki. W związku z jego niedyspozycją byłem także zmuszony wynająć tragarzy, którzy byliby w stanie przenieść część sprzętu do obozów 1, 2 i 3. O zwyczajach na Dachu Świata wiele mówi także fakt, że gdy pod koniec wyprawy musiałem dokupić dwie butle z tlenem, za które jak twierdził Ang Pasang zapłacił on 600 USD, okazało się, że w rzeczywistości było to 200 USD mniej. Różnicę zachował dla siebie. Na zakończenie w czasie transportu bagażu z bazy pod Everestem do Katmandu, za który były odpowiedzialne World Records/Monterosa, zaginęła dodatkowo część mojego sprzętu.

 

Po powrocie do Katmandu zgłosiłem sprawę na miejscową policję. Śledztwo w tej sprawie trwało pięć dni, z których cztery spędziłem na przesłuchaniach. Ostatecznie dowiedziałem się, że nie mogę otrzymać pomocy i jedynym rozwiązaniem jest oddanie sprawy do sądu. Jednocześnie odmówiono mi wydania dokumentacji śledztwa. Na mój pisemny wniosek w tej sprawie, który złożyłem 3 czerwca 2012 r. do dziś nie dostałem odpowiedzi. Udałem się także do Ministerstwa Turystyki, gdzie dowiedziałem się, że sprzedawanie klientów jest zakazane, a firma Monterosa działa w Nepalu nielegalnie. Obiecano kontrolę w agencji World Records. Przez kolejny rok Ministerstwo Turystyki nie odpowiadało na moje maile. Gdy odwiedziłem tę instytucję w końcu maja 2013 r. dowiedziałem się, że konto mailowe odpowiedzialnego podsekretarza Surendra Sapokty zostało „shakowane” i moje maile nie dochodziły… Sprawa toczy się dalej.

 

Agresja, z którą spotkałem się ze strony Sirdara agencji Rolwaling Excursion w maju 2013 r. była konsekwencją braku gotowości wywiązania się przez tę firmę z łączącej nas umowy. Przygotowując się do wyprawy w 2013 r. starałem się uniknąć problemów, na które natknąłem się rok wcześniej. Pamiętając o własnych doświadczeniach, korzystając z rad innych wspinaczy i sugestii z Ministerstwa Turystki przyjąłem, że nie będę korzystał z usług żadnej z tanich agencji wspinaczkowych (Monterosa, World Records etc.). Zakłada się bowiem, że tani znaczy nierzetelny i nieuczciwy. Od stycznia do marca 2013 r. rozmawiałem z trzema nepalskimi agencjami średniej klasy. Wszystkie one prowadzone są przez Szerpów. Na początku marca podjąłem decyzję, aby pojechać ze znaną nepalską firmą Asian Trekking. Po namowach, ostatecznie jednak zdecydowałem się na agencję Rolwaling Excursion, prowadzoną przez dwóch braci Chhiringa Dorje Sherpę oraz Ngawang Tashi Sherpa (www.rolwalingexcursion.com). Chhiring jest znanym Szerpą, 12-krotnym zdobywcą Everestu, jego zasługująca na uznanie postawa w czasie katastrofy na K2 w 2008 r. została opisana w książce Buried in the Sky. Rok wcześniej poznałem go osobiście w Tybecie. Budził zaufanie i zapewniał, że w jego agencji historie jakich doświadczyłem z World Records się nie zdarzają. Podobne zapewnienia między innymi w mailach z 9.01, 22.02, 26.02, 28.02, 1.03, 4.03 powtarzał jego brat i menager firmy Ngawang. W mailu z dnia 22 lutego zaoferował on także, że jeśli pojadę z Rolwaling każdego dnia w czasie wspinaczki powyżej bazy pod Everestem będę miał do dyspozycji doświadczanego Szerpę wysokogórskiego Pemba Ritę. Przed podpisaniem umowy, dokładnie omówiłem inne warunki wyprawy, w szczególności ważne kwestie maski tlenowej, regulatora ciśnienia i butli z tlenem. Dodatkową gwarancją, że tym razem nie zdarzą się podobne do wcześniejszych historie, miały być fakt, że drugim liderem ekspedycji został Amerykanin Christopher Klinke. W mailu z dnia 3 marca określił on poziom agencji Rolwaling jako „Business Class”…

 

W czasie wyprawy okazało się jednak, że Chris Klinke będzie jedynym liderem wyprawy, a Chhiring w ogóle na Evereście się nie pojawi. W stosunku do zapewnień z okresu przed podpisaniem umowy mieliśmy także do dyspozycji mniejszą liczbę Szerpów. Jedną z konsekwencji tego stanu rzeczy było to, że po przybyciu do bazy Everestem okazało się, że będę musiał wspinać się samemu. Pembie Ricie wyznaczono inne zadania, w szczególności kierowanie grupą Szerpów którzy odpowiadali za transport sprzętu do wyższych obozów. Na moją uwagę, że Rolwaling Excursion w umowie zobowiązało się do zapewnienia mi imiennie określonego Szerpy, usłyszałem od Chrisa Klinke, iż ma on inną „ideę wspinaczki”. Gdy pokazałem tekst umowy, Chris Klinke i Tashi Sherpa, powiedzieli, że „to nie Katmandu”, że „w Himalajach umowy nie obowiązują”, a Chris dodał, że jest liderem więc „może ustnie zmieniać warunki umowy”. Moje stanowisko nie ulegało zmianie, ponieważ nie akceptuję sytuacji, że ktoś jednostronnie zmienia warunki umowy. Z mojej strony był to warunek jej podpisania, a ponadto sprawa dotyczyła bezpieczeństwa. To właśnie ta kwestia stała się punktem zapalnym i doprowadziła do gróźb, które skierował do mnie 3 maja Sirdar Szerpów.

 

Inną sprawą jest kwestia profesjonalizmu i rzetelności agencji i lidera. Atak szczytowy został zorganizowany w taki sposób, aby umożliwić trzem członkom wyprawy po zdobyciu Everestu wejście także na inny ośmiotysięcznik Lhotse. Ten absolutnie karkołomny plan, choć miał wpływ na szanse ataku, a także nasze bezpieczeństwo, nie był z nami konsultowany. Oznaczało to między innymi, że konieczne było – co zawsze jest trudne ze względu na zamienność pogody – znalezienie dwudniowego okna pogodowego. W konsekwencji choć od 8 maja czekaliśmy gotowi na atak szczytowy, byliśmy jednym z ostatnich zespołów, które go rozpoczęły. W bazie czekaliśmy więc całe 10 dni. Z kolei w czasie ataku szczytowego, mimo pogarszających się prognoz pogody zamiast odczekać jeden dzień, 21 maja wyruszyliśmy na Przełęcz Południową, tak aby zmieścić się w dwudniowym oknie pogodowym. Był to dzień, gdy wiał bardzo silny wiatr, co zmusiło nas do przesunięcia ataku szczytowego i spędzenia dodatkowo jednej nocy w tzw. strefie śmierci. Inną negatywną konsekwencją ryzykownego planu zdobycia Everestu i Lhotse, było to że niektórzy Szerpowie, w tym Pemba Rita, który miał mi towarzyszyć w czasie wejścia z Przełęczy Południowej na szczyt Everestu, został także wyznaczony do ataku szczytowego na kolejny dzień na Lhotse. To nie działało mobilizująco. Trudno mi zresztą do dziś wytłumaczyć niektóre jego zachowania w czasie wspinaczki, w szczególności na sam szczyt w nocy 22 maja, w tym wielokrotne manipulacje przy regulatorze wpływające na zmianę ilości zużywanego tlenu oraz odmowę udzielenia mi informacji na ten temat. Kiedy zapytałem go o to, nie uzyskałem odpowiedzi. Na podstawie wcześniejszych komentarzy mogę wnosić, że w każdym razie niektóre jego zachowania w czasie ostatnich dni przed atakiem szczytowym były inspirowane przez Sirdara Tashiego.

 

Szereg innych działań Rolwaling Excursion budzi wątpliwości i dotyczy nie wywiązania się agencji z zobowiązań. Każdy z nas miał mieć siedem oryginalnych butli tlenu z firmy Poisk. W rzeczywistości większość butli była napełniana tlenem chałupniczo. Przed rozpoczęciem ataku Chris Klinke zapewniał, że w czasie ataku szczytowego mieliśmy mieć zapasową maską tlenową. Jednak gdy moja maska uległa awarii, okazało się że żadnej zapasowej maski nie ma, co dla mnie ostatecznie oznaczało koniec wspinaczki.

 

Po powrocie do Katmandu także tę sprawę zgłosiłem na policję oraz w Ministerstwie Turystyki.

 

Ratowanie życia

 

18 maja 2013 r. rozpoczęliśmy atak szczytowy. Około godz. 11.00 dotarłem do podobozu mojej agencji Rolwaling Excursion w obozie drugim (6.350 m). Krótko później przez radio dowiedziałem się, że w obozie czwartym na Lhotse (7.900 m, pomiędzy obozem III a IV na Evereście) znajduje się w ciężkim stanie wspinacz z Tajwanu, który dwa dni wcześniej zdobył Lhotse. Popołudniu 18 maja nad Kotłem Zachodnim, gdzie znajduje się obóz II, przylatywał helikopter, który – jak słyszeliśmy – miał ewakuować chorego Tajwańczyka. Niestety było jasne, że ewakuacja z powodów technicznych nie jest możliwa z obozu IV. Akcja taka mogła się powieść dopiero, gdyby udało się przetransportować chorego himalaistę do obozu III (ok. 7000-7200 m). Do tego potrzebnych było sześciu Szerpów.

 

Przez całe popołudnie 18 maja i cały 19 maja trwały przez radio dyskusje, kto spośród znajdujących się na górze może i powinien udzielić takiej pomocy. Próby zorganizowania akcji ratunkowej były podejmowane przez Damiana Benegasa jednego z przewodników znajdującego się w bazie pod Everestem (5.350 m). Jednak sama pomoc mogła przyjść jedynie z obozu II, obozu III lub obozu IV. W tym czasie w tych obozach było ponad 300 osób, w tym więcej niż połowę stanowili Szerpowie. Przynajmniej 10 agencji wspinaczkowych dysponowało dostatecznie dużymi zespołami Szerpów, żeby samodzielnie udzielić takiej pomocy. Niemniej żadna z agencji nie zdecydowała się na to. Dwa dni trwały negocjacje. Jedna z agencji była gotowa wysłać jednego Szerpę, druga dwóch ale za dwa dni, ktoś zadeklarował że może wyjść na odległość godziny drogi z obozu III, aby wspomóc ewentualną akcję ratunkową. Na prośbę żony chorego Tajwańczyka co jakiś czas przylatywał helikopter, ale ponieważ chory wciąż tkwił w obozie IV, trudno powiedzieć po co… Na Evereście natomiast dalej negocjowano. Poszedłem do lidera mojej wyprawy Chrisa Klinke i spytałem, dlaczego my nie możemy z naszych dziesięciu Szerpów wysłać sześciu i zakończyć te przykre negocjacje. Nie uzyskałem odpowiedzi, ale zostałem zapewniony, że uda się zorganizować wspólną akcję ratunkową. Nie udało się, ale wieczorem 19 maja usłyszeliśmy, że agencja Asian Trekking sama wyśle następnego dnia sześciu Szerpów, aby sprowadzić chorego do obozu III. Niestety było już za późno, gdyż Lee Hsiao-shih zmarł w nocy z 19/20 maja.

 

Jest prawdą, że większość agencji będących wówczas w obozie I, II i III miało lepsze możliwości niż Rolwaling Excursion. Jest prawdą, że nawet w przypadku najsilniejszej z agencji w każdym przypadku udzielenie pomocy mogło oznaczać mniejsze bądź większe komplikacje dla wspinającego się z jej wsparciem zespołu. Być może nawet mogłoby oznaczać, że poszczególne osoby, a przy niekorzystnym rozwoju wypadków nawet cała grupa nie miałaby szansy na wejście na Dach Świata. Czy to jednak stanowi wystarczające usprawiedliwienia zaniechania udzielenia pomocy w sytuacji zagrożenia życia?

 

Podsumowanie

 

Nie wydaje mi się, aby wszystkie opisane wydarzenia były prostymi konsekwencjami tzw. komercjalizacji Everest czy himalaizmu w ogóle. W każdym razie na Czomolungmie trudno zresztą oddzielić komercyjny i sportowy himalaizm. Większość osób określanych i postrzegających się jako uprawiające himalaizm wyczynowy, używa tych samych oporęczowanych dróg, agencji i Szerpów wysokościowych. Dość wspomnieć, że czołowy przedstawiciel „sportowego himalaizmu” jest jednocześnie właścicielem komercyjnej agencji lotniczej, której helikoptery są jednym z najbardziej charakterystycznych świadectw zmian które zachodzą na Dachu Świata.

 

Przemoc, oszustwo i brak gotowości ratowania życia są wydaje mi się konsekwencjami z jednej strony umasowienia wspinaczki i obniżenia standardów etycznych wśród wspinaczy, z drugiej jednak także słabością państwa nepalskiego. Kraj jest obok Afganistanu najbiedniejszy w Azji i należy do najuboższych na świecie. Policja, administracja, wymiar sprawiedliwości albo w ogóle nie działają albo funkcjonują słabo. Mało prawdopodobne, aby przestępca został ukarany albo żeby agencja wspinaczkowa poniosła finansowe konsekwencje zaniedbań.

 

Podane tu przykłady przemocy pokazują, że problem nie dotyczy tylko Everestu, ale szerzej całych Himalajów. Bezpośrednimi sprawcami byli niemal w każdym przypadku Szerpowie. Właściciel jednej z dużych agencji wspinaczkowych Russell Brice obciążył odpowiedzialnością za wzrost agresji w górach Szerpów z regionu Makalu. W rzeczywistości agresywnie zachowują się także Szerpowie z innych regionów: Khumbu i Rolwaling. W każdym razie winni powinni ponosić odpowiedzialność karną. Jeśli chodzi o przykłady oszustw i nie wywiązywania się z zobowiązań, odpowiedzialność finansową powinny ponosić agencje wspinaczkowe oraz ich właściciele. W przypadku obu firm, z których korzystałem są to także Szerpowie z regionów Khumbu i Rolwaling. W większości opisywanych tu spraw można postawić pytanie o odpowiedzialność jeszcze innych osób. Grupa stu Szerpów, która zaatakowała Stecka i Moro, nie znalazła się pod Everestem przypadkowo. Państwo nepalskie wydało mi licencje, a w niemałym stopniu amerykańskie i inne zachodnie agencje dały pracę. Nie słyszałem jednak, aby którakolwiek z owych agencji wyciągnęła wobec któregokolwiek ze swoich Szerpów konsekwencje. Groźby Sirdara mojej wyprawy, nie spotkały się z adekwatną reakcją lidera, który był przecież Amerykaninem. Z kolei po wyprawie nie tylko agencja, ale i on podjęli próby bagatelizowania i tuszowania sprawy, włączając w to składanie nieprawdziwych zeznań na policji. Co ciekawe główni właściciele wspomnianych agencji Lhakpa Gelu oraz Chhiring Dorje, nie mieszkają już w Nepalu, ale w Stanach Zjednoczonych. Obaj otrzymali „zielone karty”, które pozwalają na osiedlenie i pracę w Ameryce. W zeszłym roku dowiedziałem się, że Lhakpa Gelu Sherpa pracuje jako przewodnik dla renomowanej agencji wspinaczkowej Alpine Ascents z Seattle. Na stronie internetowej agencji zapewnia ona, że działa zgodnie z „najwyższymi etycznymi standardami” (ang. ethical global business practice). Kiedy poinformowałem tę agencję o moich doświadczeniach z 2012 r., okazało się, że nie jest ona zainteresowana działalnością swojego Sherpy. Najpierw odmówiono zajęcia się sprawą. Gdy powołałem się na wysoką samoocenę etyczną agencji z jej strony internetowej („wyjątkowa reputacja”, „najwyższe standardy etyczne”), wtedy zmieniono zdanie i obiecano ją zbadać. Ostatecznie od stycznia do czerwca 2013 r. nie otrzymałem jednak żadnej odpowiedzi w tej sprawie.

 

Ostatnią kwestią, którą chciałbym poruszyć jest brak solidarności między wspinaczami. Było to dla mnie, nie powiem że nieoczekiwane, ale mimo to nieprzyjemne doświadczenie. Mój „partner” ze Szwajcarii, który w początkach 2012 r. w rekomendował firmę World Records i jej lidera, a którym po jego wypadku przez dwa dni opiekowałem się w Tybecie, nie tylko nie zwrócił tej firmie uwagi na popełniane oszustwo, ale później także odmówił zeznawania w tej sprawie w sądzie. Świadkami złamania umowy przez Rolwaling Excursion byli wszyscy uczestnicy mojej tegorocznej wyprawy. Choć relacje między nami w czasie wyprawy były dobre, gdy pojawiły się kłopoty, choć wiem że niektórym było przykro, jednak nie doczekałem się publicznego wsparcia. Charakterystyczna była reakcja jednego z Indonezyjczyków, który powiedział że podnosząc tę kwestię ryzykuję, że któryś z Szerpów może teraz „zrzucić mnie z przepaści”. Nie było żadnej reakcji ze strony współuczestników wyprawy nawet w sytuacji wspomnianych gróźb, mimo że niektórzy uczestnicy wyprawy byli naocznymi świadkami tej sytuacji. Zapewne jedną z przyczyn jest fakt, że ludzie spotykający się na wyprawach w Himalaje zazwyczaj albo się wcześniej nie znali albo znali się słabo. Ważniejsze jest jednak chyba coś innego. Finansowe i inne koszty wypraw są na tyle duże, że mało kto jest gotów podejmować działania, które zmniejszałyby jego osobiste szanse na wejście na szczyt. Dlatego w ograniczonym stopniu można liczyć na to, że ktoś z partnerów w tego rodzaju sytuacji pomoże.

 

Wobec słabości państwa nepalskiego i bierności środowiska wspinaczkowego nie wydaje mi się, że można realistycznie oczekiwać, aby sytuacja na Evereście i Himalajach miała się szybko poprawić. Niemniej trzeba o tym mówić.

 

Poznań, 4 lipca 2013 r.

 

Everest widziany z Tybetu, fot. mamahoohooba

Partnerzy wyprawy na Everest 2013 (strona południowa)

Partnerzy wyprawy na Masyw Vinsona 2012

Partnerzy wyprawy na Everest 2012 (strona północna)

© 7SZCZYTÓW.PL